sobota, 28 kwietnia 2012

Zakładam bloga i "Bogumił Wiślanin"

Pisanie do ekranu komputera to czynność, od której  zdecydowanie odwykłam, kiedyś stanowiło nałóg, dopóki nie powstała swoboda mówienia. Teraz jednak ten sposób komunikacji stał się obcy. Prowadziłam blogi o przygodach, wcielałam się w rolę Wikingów, zielarzy, pustelników. Konfabulowałam, po prostu tworzyłam fabuły. Wyobraźnia mi dobrze służyła. Czytelników nie zdobyłam, chociaż epizodyczni goście się trafiali, którzy nawet czasem prawili komplementy, i nie liczę na szybką zmianę, mam specyficzny styl i tyle. Teraz klepię ozorem, zabawiam gawędziarstwem w gronie interesujących osób, tak jeszcze szybciej przelatują wątki. I także często, zamiast brać byka za rogi w krótkim życiu, czytam i wzruszam się, gdy jakaś klęska bohatera okaże się zbyt mi bliska, szczerzę, wolę tych bardziej odważnych i twardych, bohater to bohater, wymagania są. Tacy byli niegdyś moi ulubieńcy, wychodzący spod szybko przebierających palców. Może nie jestem osobą, która zagubiła się wśród żywych w lekturze, ale na pewno czerpię z niej inspirację, no i poniekąd drobiny radości.
Cały czas czuję się głupio i jestem onieśmielona. Zresztą inaczej sprawa się przedstawia, gdy jest wena, tyle się mówi o duchach odwiedzających twórców, ot taka szczypta grozy! W każdym razie literatura tkwi głęboko w moim sercu, czasem zajmuję w nim za dużo miejsca, zamiast być ogrodniczką i całą parą poznawać prawidła zawodu, mi po głowie snują się historię. Szukam złotego środka.

A jestem obecnie po lekturze:



"Bogumił Wiślanin" Paweł Rochala



Od razu sprzecznie do znaczenia słowa w tytule powiało bezbożnością i zabobonem. Ba! ba ba ba... jąkającym się bałwochwalstwem! Było to niczym jabłko z drzewa poznania dobra i zła. Stąd zresztą się dowiedziałam, że wszystkie pomysły naszych słowiańskich bóstw, wyszły najpierw jako owoce drzewa życia, a oni po prostu je otworzyli i użyli.
Książka poniekąd historyczna, ale również bardzo dobra fantastyka, nurt przygody wręcz podobny. Tylko wreszcie można było się wcielić w wojujące ludy z czasów początków średniowiecza. Jak wszystko planują, co im się marzy, czego się lękają, a jeszcze co bez zawahania zrobią.
Fabuła przebiega według osi, którą jest cała biografia Bogumiła, zszyta chyba przez autora z fragmentów legend, gdzie była o nim wzmianka. Od poczęcia (trochę więcej niż od narodzin) aż do pogrzebu (dalej niż sięgnęła jego śmierć), czyli wszystko, co się z nim wiązało, zmieściło się w książeczce.
Niewątpliwą zaletą historii jest owiewająca ją magia, nie tylko z mitów, ale dziwnych przypadłości Bogumiła, jego wizji i rozterek. Dobry, wrażliwy człowiek, który przypadł do gustu bogom, za co w nagrodę sporo się od nich dowiedział w bezpośredni sposób, twarzą w twarz.
Najbardziej trafił do mnie fragment, w którym usłyszał, że tylko smutni, biedni, cierpiący ludzie potrafią tak marzyc, by siłą pragnień tworzyć coś pięknego. Zresztą wielu innych prawd też się tu znajdzie, łącznie z rymowanymi pieśniami, hasłami i powiedzonkami, czyli też powszechnymi twierdzeniami.
Czasem myślałam, że Bogumił jest szalony, ale to właśnie on wypędzał złe duchy z opętanych wariatów. Znał przyszłość, potrafił dzięki temu dobrze doradzić za to go szybko zaczęto poważać i niemalże kultywować, że aż musiał ich napominać, by odwracali twarz ku bogom, bo on sam pewnie wkrótce umrze, a oni zostaną.
Opowieść w formie przypominającej baśń, ale wierzę, że w tych czasach naprawdę tak się sytuacja przedstawiała. Książka może nie jest nadzwyczajna, ale z czystym sercem daję 5, bo tak będzie w sam raz.
I dotąd bycie Słowianinem było czymś obcym, mimo że ta kraina im przyporządkowana. ;)